Tak jak w tytule. Za mną pierwszy bieg w 2020 roku - 8. BIEG WIELKICH SERC. To już mój (ekhm, uwaga liczę medale) piąty raz na tym biegu? Really? Ale czas leci. Od kilka lat w biegu biorę udział jako wolontariusz i reprezentant swojej firmy. Nie zmienia to jednak faktu, że uwielbiam się tu pojawiać i biec w szczytnym celu z innymi biegaczami :)
Jak już wiecie z poprzedniego wpisu, mój start w tym roku stał pod dużym znakiem zapytania. Od około miesiąca cierpię przez ból nogi (podejrzewam, że nabawiłam się jakiś mikrourazów od skakania na skakance). Od 2 tygodni próbowałam "leczyć się" wszelakimi maściami, z marnym skutkiem. Ból nie ustępował, ale był na tyle znośny, że jednak zdecydowałam się pobiec w biegu (tak między nami, nienawidzę, jak ktoś przed biegiem tłumaczy się, że tu go boli, tu go łamie, a potem jak gdyby nigdy nic leci po życiówkę, ale serio dawno tak nie bolała mnie noga ;)). Obiecałam sobie jednak, że jeśli tylko poczuję jakiekolwiek pobolewanie nogi, to przejdę do marszu. Jak myślicie? Jak było? Czy przebiegłam dystans 5km bez przygód?