kk

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Runmageddon - czy było piekło?

30 dni przygotowań, niezliczone ilości pompek, burpees, przysiadów, pajacyków i przerzuconych opon. Wczoraj, 13.04.2014r. o godzinie 14 rozpoczęliśmy swój test sprawności fizycznej i psychicznej. Jak wypadliśmy? O tym za chwilkę, najpierw kilka słów o tym co się działo przed "końskim wyścigiem".


Do Warszawy przyjechaliśmy o godzinie 7 (z domu wyjechaliśmy po 2 w nocy, co dało się odczuć w dalszej części dnia). Szybko odebraliśmy swoje pakiety startowe, w których znaleźliśmy m.in. pierwszą część nieśmiertelnika z imieniem i nazwiskiem, koszulkę techniczną Runmageddonu, chustę i worek-plecak z logo biegu. Po podpisaniu cyrografu, w którym bierzemy całą odpowiedzialność za ewentualne uszkodzenia ciała wraz z Runbo udaliśmy się na mały rekonesans terenu. Długo nie musieliśmy szukać pierwszych przeszkód, gdyż widoczne były one z dużej odległości. Świadczyło to tylko o ich ogromie i wysokości ;)


Z biura zawodów widoczne były m.in. snopy siana, które trzeba było pokonać jako przedostatnią przeszkodę. Pozornie banalne, ale po 10km błotno-wodnistej trasie, przeskoczeniu kilku ścian i przeczołganiu się pod drutami kolczastymi sprawa nie wyglądała już tak prosto. 
W tle zauważyć można było większość ścianek, niektóre z linami, inne z łańcuchami, a jeszcze inne bez jakiekolwiek udogodnienia. Właśnie te ostatnie stanowiły największą trudność. Bez wzajemnej pomocy na trasie były praktycznie nie do pokonania...


W celu wypełnienia czasu do startu (od 7 do 14 naprawdę mieliśmy sporo czasu na poznanie większości przeszkód) ruszyliśmy w poszukiwaniu kolejnych Runmageddon'owych wyzwań. I tak znaleźliśmy zasieki oraz rów wypełniony wodą. Dowiedzieliśmy się, że należy go pokonać nurkując... Wtedy wpadłam w małą panikę, że nie dam rady, że będzie mi zimno, że zamarznę itp. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że przede mną gorsze wodne doświadczenia...

Około 11 godziny naszym oczom ukazał się pierwszy zawodnik, który dotarł do drutów kolczastych. Przeszkodę pokonywał bardzo sprawnie, jakby robił to od urodzenia.



RELACJA Z BIEGU.
Tak mniej więcej mijał nam czas do godziny 13:30, kiedy to rozpoczęliśmy rozgrzewkę przed naszym startem. Standardowo wykonaliśmy serię pajaców, burpees, pompek, przysiadów, wymachów, przebieżek, tak by dobrze rozgrzać się przed biegiem. Po ustaleniu strategii - biegniemy razem, wspólnym tempem, pomagamy sobie, a jak trzeba to na siebie czekamy. Plan minimum to pokonanie trasy, plan optimum - czas poniżej 1h30min, plan maksimum czas poniżej 1h20min.

Chwilę później ustawiliśmy się w boksach dla koni... by po wystrzale popędzić galopem przed siebie (nie sugerujcie się fotką - wykonaliśmy ją już po biegu w celu prezentacji naszego miejsca startu ;)).


Runbo od razu zapewnił, że to ja narzucam tempo, on się dostosuje do mnie. I tak było przez cały bieg. Niejednokrotnie prosiłam o zwolnienie, ale i tak biegłam o wiele szybciej niż na normalnych biegach. Pierwsze przeszkody nie stanowiły dla nas większego problemu - były to snopy siana, które trzeba było przeskoczyć, czy profesjonalne przeszkody dla koni. Nie były one trudne, dlatego nie wybiły nas z naszego rytmu. Następnie pojawił się ogień, który bez problemu przeskoczyliśmy i pierwsza ściana, przy której zrobiło się dosyć tłoczno... Na szczęście tutaj też poszło nam sprawnie - nie bez znaczenia były nasze treningi z liną :)


Jak do tej pory nie było niczego, co sprawiłoby nam jaką trudność. Nieprzyjemnie zaczęło się robić przy pierwszym bagienku - woda była przeraźliwie zimna, do tego z nieba zaczął padać delikatny deszcz (prawda jest taka, że ten deszcz w ogóle nie robił na nas wrażenia, gorsza była woda chlubocąca w butach ;)). Po szybkim rozejrzeniu się po zawodnikach, zorientowałam się, że jestem pierwszą dziewczyną z serii. Za punkt honoru postawiłam sobie utrzymanie tej pozycji do końca biegu. To właśnie ta myśl pomogła mi dotrwać do końca biegnąc w miarę dobrym tempem. 

Kolejno mijaliśmy przeszkody, niestety nie do końca pamiętam ich kolejność, ale na pewno pojawiły się linowe pajęczyny, na którym przetarłam sobie pachwinę, kolejne snopy siana, bieg z drewnem i... basen - fontanna z przeraźliwie zimną wodą. Od bardziej doświadczonego zawodnika usłyszeliśmy, żeby zdjąć bluzkę, bo nie ma nic gorszego niż bieg w przemoczonej koszulce. Nie długo myśląc, zdjęłam podkoszulek zostając w samym staniku sportowym i wskoczyłam do basenu. No właśnie dlaczego wskoczyłam, a nie weszłam? Przed przeszkodą usłyszałam od wolontariuszy, żeby nie wchodzić tylko skakać, tak będzie lepiej. Niestety nie zgodzę się. Po wskoczeniu do wody doznałam szoku termicznego, straciłam czucie w kończynach i nie mogłam złapać oddechu, gdyby nie trzeźwe myślenie Runbo musiałabym oddać się w ręce ratowników medycznych. Na szczęście brat chwycił mnie za rękę i doholował do brzegu. Ech, poczułam się jak Jack z Titanica :D



W powrotną stronę, było już lepiej, nawet udało mi się płynąć, chociaż nie bardzo czułam ręce i nogi :) Zwróćcie uwagę na wzajemnie pomagających sobie ludzi, to było niesamowite. Każdy każdemu podawał dłoń, pomagał pokonać kolejne przeszkody. Jestem pod totalnie pozytywnym wrażeniem wszystkich zawodników. Z ręką na sercu napiszę, gdyby nie pomoc Runbo i kilku super facetów (jeśli tylko mnie czytacie - jeszcze raz Wam dziękuję), to nie ukończyłabym tego biegu. 


Pewnie zastanawiacie się, co z naszymi koszulkami... Niestety nasz plan się nie powiódł i nasze podkoszulki były całe przemoczone. Runbo zadecydował, że ja włożę jego koszulkę, która była mniej mokra... Tak też zrobiłam, dlatego na dalszym odcinku możecie mnie zobaczyć w niebieskiej męskiej koszulce. 

Zmarznięci i przemoczeni do suchej nitki biegliśmy dalej, pokonując kolejne przeszkody m.in. rów z ziemniakami i pierwsze druty kolczaste. To właśnie tutaj przytrafiła mi się najpoważniejsza rana - rozcięte ramię. W tamtej chwili w ogóle tego nie czułam, ale teraz kąpiel to niezłe wyzwanie :D Później szybkie przebiegnięcie przez opuszczony domek, wyprzedzenie kilku zawodników i dalsze przeszkody. Znowu nie pamiętam co było po kolei, więc opiszę kolejną, którą pamiętam, czyli pokonywanie dwóch ścianek bez lin, czy innego udogodnienia. Tutaj pojawiły się schody. A właściwie ich brak. Na szczęście długo nie musiałam czekać na ratunek. Brat podbiegł z jednej strony, z drugiej jakiś zawodnik i w dwójkę podrzucili mnie do góry. Później poszło już z górki, na dobre pokonałam swoje opory przed wysokimi skokami :D

Po drodze, co rusz pojawiały się bagna z korzeniami, w niektórych momentach woda sięgała do kolan, by za chwilę sięgać po pas. Na szczęście myśl, że wciąż prowadzę wśród dziewczyn z serii nie pozwoliła mi się zatrzymać. I tak biegliśmy dalej. Pokonaliśmy równoważnię, która w kilku momentach zaczęła się niebezpiecznie chwiać (na szczęście udało mi się nie wpaść do bagna), drabinki (tutaj niestety zaliczyłam wpadkę :D) i lina rozwieszona nad bagnem (wybrałam drogę wodną, gdyż nie chciałam tracić czasu na czekanie na swoją kolej). Następną przeszkodą, którą pamiętam były wielkie opony do przerzucenia. Nasza treningowa z tira, przy nich była leciutka. Na szczęście udało mi się ją przerzucić bez pomocy, dzięki czemu nie traciliśmy cennych sekund. Znowu wstąpił we mnie power. Dobiegliśmy do kolejnej przeszkody, czyli betonowych płyt, które trzeba było za sobą ciągnąć. Ważyły one mniej więcej 30kg. Niestety tutaj bez pomocy brata nie dałabym rady, myślę, że większość dziewczyn się ze mną zgodzi, że była to przesadna waga jak dla dziewczyny. 

https://www.facebook.com/runamgeddon?fref=photo

Później było już tylko łatwiej, czyli skok nad ogniem, zasieki, które pokazywałam na pierwszych fotkach (dziękuję chłopakowi za mną, który wyplątał mi włosy z drutów kolczastych), "nurkowanie" pod belką (na szczęście udało się nie zamaczać całej głowy). W głowie tylko jedna myśl - jesteś pierwsza, nie spieprz tego, jeszcze tylko 2km! Biegłam dalej ile sił w nogach, po drodze spotkaliśmy wolontariusza, z którym wcześniej ucięliśmy sobie pogawędkę :) Biegniemy dalej... Pojawia się wysoka ściana z łańcuchem. Utrudnienie stanowił fakt, że łańcuch znajdował się mniej więcej w połowie ściany, co wiązało się z tym, że żeby go dosięgnąć należało dobiec do połowy ściany. Za pierwszym razem nie dałam rady, ale na szczęście drugie podejście okazało się szczęśliwe.


Przed nami już ostatnie kilometry. Po drodze pokonaliśmy zawieszone opony (tutaj złapał mnie pierwszy skurcz), biegliśmy z workiem piachu na ramieniu (aaa to stąd ten siniak! tutaj również dziękuję koledze, który pomógł mi w jego niesieniu) i w końcu na horyzoncie ujrzeliśmy snopy siana!



Szczęśliwa, że to już koniec, śmiało wchodzę na pierwszy snopek i STOP - nie mogę iść dalej. Złapał mnie taki skurcz, że o mało się nie rozpłakałam. Wolontariuszka od razu zareagowała, czy przypadkiem nie potrzebuję pomocy, ale powiedziałam, że to zaraz minie. Faktycznie po kilku sekundach wszystko wróciło do normy, więc zabrałam się do pokonywania kolejnego snopa, a tu zonk! Skurcz w drugiej łydce. Myślę sobie - to nie może być prawda! WTF! zostało mi 200metrów, jestem już przy mecie, nie mogę się poddać. Wtedy na samej górze pojawił się inny zawodnik, który chwycił mnie za dłonie, podniósł do góry i zmotywował do dalszego biegu. Jeszcze tylko pokonanie opon rozłożonych na trawie i razem z Runbo wbiegliśmy na metę!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! :)))))))


Tak jest! Udało mi się! Dobiegłam wbrew skurczom, zimnej wodzie, błotu, rozciachanym ramionom i licznym siniakom. Dałam radę, zajęłam 8 miejsce na 95 kobiet; 245 miejsce na 663zawodników, którzy ukończyli bieg.
10 km trasę pokonałam w 1h07minut (czyli chyba śmiało mogę walczyć o czas w granicach 50minut bez przeszkód). W swojej serii dobiegłam jako pierwsza kobieta i jak wszyscy zawodnicy zdobyłam drugą część medalu - nieśmiertelnik "Mission Complited".
Jestem z siebie cholernie dumna i zmotywowana do dalszej walki przed kolejnymi majowymi biegami.

Na koniec pragnę podziękować każdej osobie, która przyczyniła się do mojego małego sukcesu! Jesteście niezastąpieni!


Być może na sucho nie brzmi to ciekawie, dlatego podrzucam film jednego z zawodników, który biegł w mojej turze:



PLUSY I MINUSY WYDARZENIA:
Jak każda impreza, w tym Runmageddon, ma swoje mocne i słabe strony. Postaram się subiektywnie o tym także wspomnieć.

+
+ możliwość sprawdzenia swojej kondycji i wytrzymałości psychicznej i fizycznej w niecodziennych warunkach,
+ niesamowita dawka energii i pozytywnych wibracji od innych zawodników na trasie,
+ jeśli straciłeś wiarę w ludzi, to zapraszam na Runmageddon - zawsze znajdzie się ktoś do bezinteresownej pomocy,
+ każdy dostał folię, dzięki czemu można było ogrzać się po biegu,
+ bardzo dobrze wykorzystany teren Toru na Służewcu,
+ duża ilość ciekawych przeszkód, dzięki czemu nie masz nawet czasu myśleć o bólu, zimnie, czy przebytym dystansie, 
+ sprawne wydawanie pakietów startowych,
+ suche skarpetki z logo Runmageddonu na mecieeeeeeeee :D:D:D:D 
+ piwko na mecie i napój Oshee :)
 

-
- biuro zawodów czynne było w sobotę i w niedzielę od 7-9. Wiązało się to z tym, że osoby spoza Warszawy, nawet jeśli startowały o 14, chcąc nie chcąc musiały pojawić się z samego rana w biurze. Osobiście nie jestem  w stanie zrozumieć, dlaczego biuro, dla osób, które startowały od 12-14 nie mogło funkcjonować w późniejszych godzinach. Przez tak zorganizowane wydawanie pakietów mieliśmy zarwaną całą noc i nudziliśmy się przez 7godzin z małym dzieckiem na Służewcu. Teoretycznie mogliśmy spędzić nockę w hotelu, ale to wiązałoby się z dodatkowymi kosztami, na które nie bardzo możemy sobie pozwolić,
- po biegu o 14 zapewnione było piwo + napój, a ja jedyne o czym marzyłam to kubek gorącej herbaty. Wydaje mi się, że to było o wiele bardziej pożądane po tak zimnym doświadczeniu :) Wcześniejsze tury miały chociaż możliwość napicia się ciepłej kawy, niestety po naszym biegu budka z kawą już się zwinęła :/ Wiem, że to nie był zwykły bieg dla "mięczaków", ale naprawdę marzyłam o ciepłej herbacie (podobnie było przy porodzie :D),
- słabo zorganizowany czas dla widzów, fajnie, gdyby pojawiły się jakieś konkursy dla widowni lub pogadanki tematyczne,  
- medale - nieśmiertelniki - pomysł całkiem fajny, tym bardziej, że było to moje marzenie, żeby taki mieć, ale ja osobiście pomyślałabym nad czymś co nawiązywałoby do miejsca, w którym zorganizowane były zawody np. podkowa lub coś powiązanego z konnymi zawodami,
- brak pryszniców, nawet takich polowych. Niektórzy, w tym Runbo, skorzystali z kąpieli w fontannie, ale ja po doświadczeniach z basenem darowałam sobie tę przyjemność :P 
- nagrody dla zwycięzców, a raczej ich brak - niekoniecznie pieniężne, ale przydałyby się jakieś gadżety - plecaki, kurtki, bluzy, czy darmowa wejściówka na kolejny bieg,
- brakowało mi przeszkody z wchodzeniem na linę :( :P

Podsumowując, bieg mogę zaliczyć do bardzo udanych. Udało nam się osiągnąć założone minimum, baaa... nawet optimum. Nasze treningi okazały się bardzo pomocne i zbliżone do tego, co nas spotkało na biegu. Osobiście nastawiałam się na trudniejszy bieg, co nie oznacza, że nie dostałam w kość. Ilość siniaków i zadrapań mówi sama za siebie! :) Czy było piekło? Namiastka na pewno, ale liczę, że w kolejnych edycjach będzie jeszcze bardziej hardcorowo! :)

To się rozpisałam. Zapewne znalazłoby się jeszcze wiele rzeczy do napisania, ale w tej chwili nie mogę nic więcej z siebie wykrzesać. Jedno jest pewne - to pierwszy, ale nie ostatni nasz ekstremalny bieg. Tym bardziej, że Runmageddon startuje z kolejnymi biegami - najbliższy już w lipcu!! Tym razem na 5km, dlatego liczę na jeszcze większą frekwencję :) Aaa... No i może warto zmienić datę biegu - organizowanie biegu w dniu Maratonu nie było dobrym posunięciem marketingowym :P

PS. niestety nie mam jeszcze wszystkich fotek, dlatego na bieżąco będę wrzucać nowe fotki. Ze swojej strony zapraszam na fanpage Runmageddon'u, gdzie na bieżąco dorzucane są nowe zdjęcia :)

J. 

28 komentarzy:

  1. Wow, jesteś niesamowita! Gratuluję tak pięknego wyniku i podziwiam za determinację!

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję! Ja bym chyba się nie zdobyła na odwagę. Co prawda startowałam w zawodach biegowych i rowerowych i wiem jak fajnie to uczucie. Niestety po półmaratonie biegowym w Warszawie strasznie się zniechęciłam do tego typu wydarzeń sportowych. Dlatego bardzo się ucieszyłam jak napisałaś, że ludzie sobie pomagali. Już myślałam, że duch sportowy zaginął;)

    OdpowiedzUsuń
  3. "(aaa to stąd ten siniak! tutaj również dziękuję koledze, który pomógł mi w jego niesieniu)"
    "Wtedy na samej górze pojawił się inne zawodnik, który chwycił mnie za dłonie, podniósł do góry i zmotywował do dalszego biegu."
    Zawsze do usług :D Bez pomocy, nie można było przebiec całej trasy :) Poza tym współzawodnictwo, to nie tylko rzucanie sobie kłód pod nogi, ale czasem pomoc w niesieniu tej kłody :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze raz wielkie dzięki! :) Mam nadzieję, że widzimy się na kolejnych biegach :)

      Pozdrawiam :)

      Usuń
  4. "(aaa to stąd ten siniak! tutaj również dziękuję koledze, który pomógł mi w jego niesieniu)"
    "Wtedy na samej górze pojawił się inne zawodnik, który chwycił mnie za dłonie, podniósł do góry i zmotywował do dalszego biegu."
    Zawsze do usług :D Bez pomocy, nie można było przebiec całej trasy :) Poza tym współzawodnictwo, to nie tylko rzucanie sobie kłód pod nogi, ale czasem pomoc w niesieniu tej kłody :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Jesteś szalona!:D Podziwiam i gratuluję,dokonałaś czegoś wspaniałego,pokonałaś swoje granice,chylę czoła:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jedno słowo - hardcore!:) Naprawdę Cię podziwiam, że dałaś radę! Gratulacje!:)))

    OdpowiedzUsuń
  7. Gratulacje, trudny bieg i masz powody do dumy ;)

    A plan wykonałaś lepiej niż maks, który zakładaliście, a nie żadne tam optimum :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Gratuluję czasu, ja jako facet ledwo w 1:30 się zmieściłem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jako swoje usprawiedliwienie dodam tylko, że sobie kostkę skręciłem zeskakując w słomę z pierwszej ściany :)

      Usuń
    2. Hehehe najważniejsze, że dotrwałeś do końca! Tutaj nie chodzi o czas, tylko o sam fakt, że wygrałeś z samym sobą, ze swoją psychiką i ciałem! :)

      Kim jesteś? Jesteś zwycięzcą! Kim jesteś? JESTEŚ ZWYCIĘZCĄ! :)

      Usuń
    3. Dokładnie tak :D
      Szkoda tylko, że moja dziewczyna nie mogła przyjechać, bo miała nadzieję Cię zobaczyć i powiedzieć cześć ;)

      Usuń
  9. Jesteś niesamowita :) Choć czytając relację przemknęło mi przez myśl wzięcie w tym udziału.. : )

    OdpowiedzUsuń
  10. Super opisane, podczas czytania miałam wrażenie jakbym to obserwowała na żywo :D Gratulacje!!

    OdpowiedzUsuń
  11. Dzięki za udostępnienie filmu ;) Do zobaczenia na "Rekrucie" :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Dzięki za udostępnienie filmu ;) Do zobaczenia na "Rekrucie" :D

    OdpowiedzUsuń
  13. Świetna przygoda! Gratuluję wykonania misji i rewelacyjnego czasu :)

    OdpowiedzUsuń
  14. wow :) gratulacje, jesteś niesamowita :) chyba sama bym nie dała rady, ale to musi być przygoda :)!

    OdpowiedzUsuń
  15. brawo!!! fantastyczny wynik ;-) gratulacje;-)

    OdpowiedzUsuń
  16. Oglądałam wasze przygotowania i zastanawiałam się co w tym lesie robicie, na dachu lub gdzie w ruinach- teraz już wszystko wiem :-)
    Trzymałam kciuki za Ciebie, ale widzę, że nie musiałam bo treningi z bratem mocno Cię zahartowały. Mieć takiego treningowego partnera to moje marzenie. Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  17. Gratulacje i wielki szacun, jesteś niesamowita. Zazdroszczę takiej zawziętości i wspaniałego doświadczenia, nie wiem czy dałabym radę pokonać taką trasę.

    OdpowiedzUsuń
  18. Gratuluję :) również chciałam wziąć udział, ale tego dnia startowałam w Orlen Warsaw Marathon. Może w przyszłym roku się uda;)

    OdpowiedzUsuń
  19. Super pomysł. Widuje w Internecie tych odważnych, którzy pokusili się wziąć udział w Runmagedonie. I szczerze zazdroszczę odwagi. Gdzieś z tyłu głowy mam tę myśl, aby pewnego dnia wziąć w nim udział, jednak wydaje mi się, że jeszcze muszę popracować nad kondycją.

    OdpowiedzUsuń
  20. Wybieram się w tym roku :) wszystkiego trzeba spróbować :)

    OdpowiedzUsuń